Pewnego razu moja podopieczna, w czasie mojego urlopu, pozbyła się całego swojego majątku. Gdy wróciłam do pracy, jej rodzina powiedziała mi, że podopieczna sprzedała mieszkanie za pół ceny jego wartości, a wszystkie pieniądze wydała na alkohol, razem z nowym partnerem, poznanym przez Internet. W trzy tygodnie wydała 70 tysięcy. Zawsze, w każdej sytuacji, staram się zrobić co w mojej mocy, żeby podopiecznemu pomóc, ale tego zdarzenia nie byłam już w stanie odkręcić. Kobieta nie pracowała, wynajmowała jeszcze potem przez miesiąc mieszkanie z nowym partnerem, jednak wkrótce wylądowali na ulicy. Jej dziecko trzeba było umieścić w pieczy zastępczej. – mówi Małgorzata Robaczek, która przez 11 lat w Malborku pracowała jako kuratorka sądowa do spraw rodzinnych i nieletnich.
Na czym polegała pani praca?
– Jako kurator zawodowy do spraw rodzinnych i nieletnich zajmowałam się nadzorowaniem rodzin, które, z różnych powodów, na skutek decyzji sądu, znalazły się pod nadzorem kuratorskim. Moimi podopiecznymi byli rodzice sprawujący władzę rodzicielską nad małoletnimi dziećmi oraz nieletni.
Pracowałam z rodzinami w kryzysie oraz rodzinami dysfunkcyjnymi. Rodzina w kryzysie to taka, która dotychczas funkcjonowała dobrze, ale w wyniku nagłych, niespodziewanych okoliczności jej funkcjonowanie zostało zaburzone, np. w rodzinie ktoś zmarł, ciężko zachorował, był rozwód, bankructwo, utrata mieszkania. Rodzina z dysfunkcjami to taka, gdzie nieprawidłowe funkcjonowanie trwa od dłuższego czasu, zwykle na skutek alkoholizmu, przemocy, narkomanii.
Dla mnie, jako kuratora rodzinnego, głównym celem było zadbanie o bezpieczeństwo dzieci.
Jak to się dzieje, że rodzina znajduje się pod nadzorem kuratorskim?
– O tym, że coś niepokojącego dzieje się w rodzinie, sąd może zostać powiadomiony przez policję, która uprzednio interweniowała w rodzinie, przez szkołę, inną instytucję, przez członka rodziny, a nawet przez anonimową osobę, która zauważyła jakieś zaniedbania dotyczące opieki nad dziećmi. Sąd rodzinny w każdym z tych przypadków zleca kuratorowi przeprowadzenie wywiadu i ocenę sytuacji rodzinnej. To jest pierwszy kontakt rodziny z kuratorem. Kurator ocenia, czy zgłoszone zdarzenie było jednorazowym incydentem, czy też jest coś, co budzi jego niepokój. Jeśli tak jest, kurator wnioskuje o ograniczenie władzy rodzicielskiej poprzez zastosowanie nadzoru. Taki wniosek do sądu może też napisać szkoła lub MOPS. Nadzór kuratora rozpoczyna się z chwilą wydania prawomocnego postanowienia sądu lub z chwilą wydania zabezpieczenia, w sprawach pilnych.
Taka ocena sytuacji na jednym spotkaniu wydaje się bardzo trudna.
– Dla rodziny pierwsza wizyta kuratora jest bardzo stresująca, zwykle kojarzy się z tym, że zaraz przyjdzie ktoś, kto obierze dzieci. Dla mniej jednak zawsze bardzo ważne było to, żeby do podopiecznych podchodzić z szacunkiem. Zazwyczaj w zamian dostawałam to samo. Nawet, gdy zdarzało się, że pisałam wniosek o umieszczenie dzieci w pieczy zastępczej, rodzina wiedziała, że zależy mi na tym, żeby im pomóc.
Pamiętam, że kilka razy przyszła do sądu informacja ze szpitala, że trafiło do nich kilkutygodniowe dziecko z syndromem dziecka potrząsanego – to rodzaj uszkodzenia mózgu w wyniku gwałtownego potrząsania, uderzania w głowę lub upadku niemowlęcia. Przeprowadzając jednorazowy wywiad w takiej sytuacji, trudno jest ocenić, czy to był wypadek, czy faktycznie ktoś skrzywdził dziecko. W takim przypadku nadzór kuratorski wprowadzało się zwykle natychmiast, by zabezpieczyć dobro małego dziecka.
Wprowadzenie kuratora to pierwsza, najłagodniejsza forma ograniczenia władzy rodzicielskiej. Jeżeli nadzór kuratora jest niewystarczający, następnym krokiem jest umieszczenie dziecka w pieczy zastępczej.
Z jakich jeszcze powodów najczęściej wprowadza się do rodziny kuratora?
– Najczęściej są to sytuacje związane z przemocną lub alkoholem. Czasami rozwód może aktywować zachowania agresywne czy walkę o opiekę nad dziećmi. Ale nie tylko, może to być spowodowane nieporadnością lub chorobą.
Jeśli chodzi o osoby nieletnie, to zazwyczaj są to sytuacje, gdy nastolatek pije alkohol, wdaje się w bójki, nie chodzi do szkoły.
Kurator zostaje przydzielony i co dalej?
– Moja codzienna praca polegała na utrzymywaniu kontaktu z podopiecznymi, odwiedzaniu ich w miejscu zamieszkania oraz wyznaczaniu im konkretnych zadań do wykonania, a następnie sprawdzaniu, czy te zadania zostały wykonane, a także pomaganiu im w załatwianiu różnych spraw szkolnych, sądowych, mieszkaniowych. Na przykład, jeżeli w rodzinie była przemoc, to czasami trzeba było pomóc napisać wniosek do sądu o eksmisję czy zakaz zbliżania się sprawcy. Jeśli w rodzinie był alkohol, to zadaniem kuratora było mobilizowanie, by uzależniony podjął leczenie, jeśli było chore dziecko, dopilnowanie, by rodzice poszli z nim do lekarza. Codzienne wsparcie jest bardzo ważne, ponieważ zazwyczaj nie są to rodziny, którym raz się powie, co należy poprawić, i one to zrobią, a kurator tylko przyjdzie i sprawdzi.
Jeśli rodzina współpracowała i wykonywała zadania, zaczynała funkcjonować prawidłowo, nadzór był uchylany. Jeśli nie, szukało się innego sposobu pomocy, czasami wsparcia psychologa, terapeuty czy psychiatry. Ja, poza pracą kuratorską, pozyskiwałam także środki na prowadzenie warsztatów i grup wsparcia dla kobiet, które doświadczały przemocy. Na takich spotkaniach kobiety też chętniej otwierały się i mówiły o swoich problemach, niż gdy przychodziłam z ramienia urzędu.
Bo kurator raczej nie kojarzy się z osobą, która chce pomóc.
– Z jednej strony nie, i rzeczywiście ja zawsze mówiłam moim podopiecznym, że sąd nie jest instytucją pomocową, że pomaga asystent rodziny, on ma za zadanie ugotować, posprzątać, lub Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej czy Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie, a kurator ma funkcję nadzorczą. Ale z drugiej strony, uważam, że kurator powinien być dla rodziny wsparciem i dla mnie ta funkcja pomocowa była zawsze równie ważna jak funkcja nadzorcza. Bo jeśli jako kurator wejdę tylko w rolę strażnika, to rodzina w ogóle nie będzie chciała ze mną współpracować. Niemniej jest to bardzo stresująca praca.
Dlaczego?
– Głównie dlatego, że nieustannie zadaję sobie pytanie, co jeszcze mogłam zrobić, żeby ochronić dzieci w danej rodzinie.
W Polsce jest tak, że musi być już naprawę blisko tragedii, żeby odebrać rodzinie dzieci i umieścić w pieczy zastępczej. Piecza zastępcza to ostateczność. Dla dzieci jest to ogromny stres i ja też uważam, że najlepszym środowiskiem dla dziecka jest dom rodzinny. Aczkolwiek dziś, gdy sama jestem rodziną zastępczą dla dwójki dzieci, i z ich relacji wiem, co działo się w domu rodzinnym, uważam, że w wielu przypadkach mogłam znacznie wcześniej pisać wnioski o odebranie dzieci. Myślimy, że działając dopiero w krytycznej sytuacji, działamy na korzyść rodziny. Być może czasami rzeczywiście tak jest, ale z drugiej strony, dając rodzicom kolejne szanse na poprawę, odbieramy dzieciom szanse na normalne życie. Bo podczas gdy my mamy nadzieję, że rodzice się zmienią, dzieci kolejne miesiące, lata, dorastają w niezdrowym środowisku. Jeśli w domu są duże dysfunkcje, uważam, że robimy dzieciom krzywdę, trzymając je w domach rodzinnych do samego końca.
Zdarzało się, że wiedziałam, że tu i teraz należy reagować i odebrać dziecko. Generalnie jednak, częściej nie ma takich jaskrawych momentów, żeby wiedzieć, że właśnie teraz muszę tę decyzję podjąć.
Dlaczego jeszcze?
– Bo nigdy nie da się przewidzieć, co jeszcze mogą wymyślić nasi podopieczni. Każdy dzień w mojej pracy był wielką niewiadomą. Gdy już się wydawało, że podopieczni niczym nie mogą mnie zaskoczyć, oni wymyślali coś nowego.
Na przykład pewnego razu, w czasie mojego urlopu, a brałam zwykle urlop na cały miesiąc, żeby naprawdę móc wypocząć, moja podopieczna pozbyła się całego swojego majątku. Gdy wróciłam do pracy, jej rodzina powiedziała mi, że podopieczna sprzedała mieszkanie za pół ceny jego wartości, a wszystkie pieniądze wydała na alkohol, razem z nowym partnerem, poznanym przez Internet. W trzy tygodnie wydała 70 tysięcy. Zawsze, w każdej sytuacji, staram się zrobić co w mojej mocy, żeby podopiecznemu pomóc, ale tego zdarzenia nie byłam już w stanie odkręcić. Kobieta nie pracowała, wynajmowała jeszcze potem przez miesiąc mieszkanie z nowym partnerem, jednak wkrótce wylądowali na ulicy. Jej dziecko trzeba było umieścić w pieczy zastępczej.
Inna moja podopieczna urodziła dziecko z wadą serca i ponownie zaszła w ciążę. W czasie badań prenatalnych okazało się, że dziecko, które się urodzi, także ma poważną wadę serca. Wszyscy w otoczeniu mówili jej, że skoro jest ryzyko zagrożenia życia dziecka, musi rodzić w Gdańsku. Ona jednak uparła się, żeby rodzić w Malborku. Bała się, że jeśli pojedzie do Gdańska, w tym czasie sąd odbierze jej dzieci, a było takie prawdopodobieństwo, bo faktycznie w tej rodzinie sytuacja była poważna. Przed porodem wszyscy drżeliśmy, co się wydarzy. Podopieczna czekała do ostatniej chwili i w nocy pojechała do szpitala w Malborku. Od razu zaczęła rodzić. Dziecko urodziło się chore, później i tak pojechało do szpitala w Gdańsku.
Czy liczba rodzin w kryzysie lub rodzin dysfunkcyjnych w Polsce maleje czy rośnie?
– Zapewne inna sytuacja jest w małych miastach, inna w dużych, jeszcze inna na wsiach.
W małych miastach jest przede wszystkim bardzo mało wsparcia dla takich rodzin. Brakuje specjalistów, domów dla ofiar przemocy, nie ma centrum interwencji kryzysowej, nie ma psychiatrów dziecięcych. Zazwyczaj oprócz poradni psychologiczno-pedagogicznych nie ma nic, a poradnie są często obciążone – zwykle jest jedna na cały powiat. Więc bardzo często, nawet jak ofiara zdobędzie wiedzę, że może coś zrobić, nie ma dokąd pójść, nie ma kto jej pomóc.
Ta sytuacja będzie się zmieniać powoli. Dlaczego? Podam przykład. Chcemy zbudować w Malborku dom dla ofiar przemocy. Trzy lata temu jako stowarzyszenie kupiliśmy od miasta działkę za 1 proc. i od trzech lat próbujemy zebrać potrzebne dokumenty, żeby wystąpić z wnioskiem o pozwolenie na budowę. Wciąż pojawiały się bezsensowne przeszkody, ale ostatecznie w maju udało nam się uzyskać ostatni potrzebny dokument.
Kolejna rzecz – wyroki sądowe. Mamy kodeks cywilny, a w nim zapis dotyczący eksmisji sprawcy, który w małym mieście jest bardzo rzadko stosowany. Sprawy karne o znęcanie ciągną się miesiącami, a nawet latami.
W dużych miastach funkcjonuje to inaczej. Np. w Gdańsku instytucje, fundacje, stowarzyszenia mają większe zaplecze, mają specjalistów, projekty. Z drugiej strony, jeśli system pomagania rodzinom w kryzysie działa w dużych miastach znacznie lepiej, to jest nadzieja, że tak będzie i w mniejszych.
Martyna K. Piątek
Filolożka, dziennikarka i redaktorka. Interesują ją tematy społeczne, feminizm i prawa zwierząt.