Wywoływanie przez kobiety  (i to nie tylko te młodsze ode mnie) tematu ich znaczenia i ich roli w kościele wydaje mi się symptomatyczne. Skala zainteresowania kobiet tą problematyką jest wymowna. Mam na myśli, oczywiście, moje subiektywne doświadczenie – żadną  miarą nie ujmuję owej skali w świetle jakichś statystycznych lub pogłębionych analiz. Być może to ja w niezamierzony sposób przyciągam takie właśnie kobiety i prowokuję do stawiania mi takich właśnie pytań. Być może. Niemniej nawet moje osobiste doświadczenie i subiektywne postrzeganie tego zjawiska stanowią wystarczające powody, by zacząć przyglądać mu się uważniej, by stawiać konkretne pytania i poszukiwać na nie niepowierzchownych odpowiedzi. Ten krótki tekst stanowi jedynie wstęp do dalszych rozważań odnośnie do miejsca i roli kobiet w kościele.

Problem dopytywania o miejsce, rolę, znaczenie kobiet w kościele istnieje od wielu pokoleń, ale od jakiegoś czasu stał się konsekwentnie, uporczywie wręcz, przez kobiety –i nie tylko– omawiany i przerabiany. A jeśli jest przerabiany, to znaczy, że jeszcze nie został wystarczająco dobrze przerobiony, choć zdawać by się przecież mogło, że kobiety w życiu i działalności kościoła [1] są ważne, nieodzowne i nikt, nawet najbardziej konserwatywny duchowny, tego faktu nie podważa. O co zatem w ogóle chodzi? Chodzi, moim zdaniem, o kilka fundamentalnych dla człowieczeństwa kobiet spraw: podmiotowość, godność i realizację powołania.

Kobietom chodzi o ich godność i autentyczną podmiotowość. By już więcej nie towarzyszyło im trudne do odparcia wrażenie trwałego zredukowania ich do funkcji pomocniczej, wyrobniczej, drugoplanowej, zakulisowej, nieoficjalnej, wspierającej, tylnoławkowej. Tak się bowiem często czują – zredukowane do roli środka do szczytnego celu, do roli jedynie robotnicy, pomocnicy, zawsze tylko pomocnicy w czyichś ambitnych zadaniach i wielkiej misji. I, o ile każdy w kościele Jezusa Chrystusa powinien z radością wspierać i służyć, poświęcać się i zapierać się siebie, to trwałe, nadane z góry i przypisane na zawsze bycie robotnicą i pomocnicą, rodzić może (i często niestety rodzi) poczucie frustracji, niesprawiedliwości, niespełnienia, zniechęcenia, wykorzystania, krzywdy, w końcu wypalenia i rezygnacji.

Kobietom w kościele, tak samo jak mężczyznom w kościele, ponad wszystko chodzi o możliwość realizacji powołania, które w ich serca włożył sam Bóg. Powołanie, rzecz jasna, przybiera różnorodne formy, krytycznie ważne jest jednak to, by mogło zostać zrealizowane, by nie zaznało przeszkody. Ten imperatyw wewnętrzny dotyczący wypełnienia powołania nie powinien być postrzegany jako jedynie ambicje lub pomysł na siebie.  On jest życiową koniecznością dla wszystkich, kobiet i mężczyzn, którzy pragną przeżyć owocne życie, wcale nie w imię popularnej w psychologii koncepcji samorealizacji. Chodzi o coś dużo poważniejszego – głęboko duchowego. Chodzi o wypełnienie planów i zamysłów samego Boga względem nas. Chodzi o wolność i prawo, by móc służyć Bogu zgodnie z tym, do czego On nas stworzył, przeznaczył i powołał.

[1] Mam na myśli świat kościołów protestanckich, do świata innych kościołów, na przykład katolickiego czy prawosławnego nie zamierzam wkraczać.

Avatar photo

Żona Biskupa

Żona Biskupa Kościoła Zielonoświątkowego w Polsce; doktorka nauk społecznych; wykładowczyni Uniwersytetu Warszawskiego; kaznodziejka.

Wszystkie teksty autora