Często, kiedy patrzymy na innych ludzi, wydaje nam się, że wszystko przychodzi im tak łatwo i lekko. Jakby to, co osiągają, nie wymagało od nich żadnego wysiłku. A jak jest w rzeczywistości?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, odwołam się do mojego osobistego doświadczenia – tak często, jak to możliwe wyjeżdżam w góry, aby zdobywać kolejne szczyty. I zazwyczaj wtedy słyszę: „ale masz fajnie, znowu jedziesz w góry”, „jej, ale ty masz siłę, żeby włazić na te wszystkie szczyty”, „jak ty to robisz, że się nie męczysz???” – to ostatnie zdanie zawsze doprowadza mnie do śmiechu.
Pora na mój bardzo osobisty coming-out.
Uwielbiam góry. Najpierw pokochałam Karkonosze, a od 3 lat złapałam bakcyla tatrzańskiego.
Jednocześnie chodzenie po górach to dla mnie męczarnia!
Jestem powolna. Rzadko mieszczę się w czasach podanych na mapach. Czasem dlatego, że zadyszana i zazipana ledwo powłóczę nogami, a czasem dlatego, że zatrzymuję się i chłonę widoki.
Dodatkowo mój stan przedcukrzycowy nie sprzyja lekkiemu wbieganiu na kolejne szczyty (co tu dużo mówić – w niektórych częściach ciała mam nadmiar tkanki tłuszczowej, a leki póki co nie pomagają mi jej zgubić).
No i kolano. Od 3 lat nie zastanawiam się, CZY moje kolano przy schodzeniu zaalarmuje mnie bólem, tylko KIEDY i JAK BARDZO będzie bolało. Bo boli bardzo. Bez kijków nie ma mowy, żebym zeszła na dół. I wiem to, zanim jeszcze wyruszę na szlak.
Ale, pomimo tego wszystkiego, NIE REZYGNUJĘ.
Idę noga za nogą, w swoim tempie, akceptuję ból, bo – no właśnie – bo dlaczego nie?
Czy zawsze musi być lekko i przyjemnie?
Czy niewygoda jest wystarczającym usprawiedliwieniem, aby czegoś nie zrobić?
Czy przeszkody mają nas zatrzymać?
Czy jak się z czymś zmagamy, to musimy narzekać?
Nie.
Góry uczą mnie pokory. Pokazują mi, gdzie są moje granice i pozwalają mi je przekraczać.
Kiedy zdobywam kolejny szczyt, a po całodniowej wyprawie padam ze zmęczenia, paradoksalnie czuję, że mam moc. Bo pokonałam siebie i swoje ograniczenia. Bo okazało się, że pomimo dyskomfortu nie poddałam się. Bardzo jestem wtedy z siebie dumna.
I to jest też mój sposób działania na co dzień. W domu. W pracy. Akceptuję, że bywa różnie. Akceptuję, że nie zawsze mi się podoba. Szukam rozwiązań (takich „górskich kijków”), które pomogą mi w niesprzyjających okolicznościach. Ale nie zamykam oczu na niewygodę. Nie narzekam. Nie rezygnuję. Działam POMIMO.
Nie oceniaj czyjejś wystawy, gdy nie znasz jego zaplecza.
Czasem, a nawet powiedziałaby bardzo często, nie jesteśmy świadomi kosztów, jakie inni ludzie ponoszą na swojej drodze. Doceniajmy zatem i samych siebie w swoich zmaganiach, jak również dostrzegajmy wysiłek innych. Rzadko kiedy sukces przychodzi lekko i łatwo. Najczęściej wymaga wytrwałości, determinacji, odwagi. I tego Ci życzę!
A jeśli, tak jak ja, doświadczasz czasem dyskomfortu w codziennych sytuacjach zawodowych i/lub osobistych i potrzebujesz wsparcia, by znaleźć swoje „górskie kijki” to proszę: napisz do mnie, zapraszam do współpracy nad akceptacją tego, co trudno zmienić i poszukaniem rozwiązań tam, gdzie są one możliwe. Mój adres: agnieszka@agnieszkawrobel.pl
Agnieszka Sowińska-Wróbel
Psycholożka, terapeutka i coachini akredytowana przez International Coaching Federation, członkini Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Autorka bloga www.agnieszkawrobel.pl.
Jakbym czytała o sobie. Też Agnieszka, też mam stan przedcukrzycowy, problemy ze stawami, nadciśnienie i… lęk wysokości. Też słysze komentarze, jak mam fajnie, bo jade w góry i jakie piękne widoki oglądam. Ale tylko ja wiem ile potu, zakwasów i strachu kosztuje mnie fajna fotka ze szczytu. Ale wracam silniejsza i szczęśliwsza, bo skoro tam dałam rade, to tu, w codziennym życiu, też dam. A jak nie, to świat się nie zawali. Góry też. Będą spokojnie na mnie czekały…